Niewidzialna linia – Agata Pisarska
– Żona żartuje, że jak będzie chciała do mnie zatelefonować, to będzie musiała zadzwonić na tę infolinię, bo rozmowy czasami są bardzo długie, aż ręka mnie boli od trzymania telefonu, ale niezmiernie mnie cieszy, jeśli mogę komuś pomóc w ten sposób – mówi z uśmiechem Henryk Migdalski, który razem z Grzegorzem Dudzińskim prowadzi telefon zaufania dla osób tracących wzrok.
Działa on od 11 stycznia 2020 roku, ale zyskał już swoją oficjalną nazwę „Niewidzialna linia – telefon zaufania dla osób tracących wzrok” i informacja o nim jest już na stronie Fundacji www.swiatlownia.eu.
Impuls i natychmiastowy oddźwięk
– Jako Fundacja Światłownia – Kultura bez barier prowadzimy w Bydgoszczy kawiarnię artystyczną – Otwartą Przestrzeń Światłownia, gdzie organizujemy różnego rodzaju koncerty i akcje. Wszyscy wiedzą, że jestem niewidomy i często się zdarzało, że przychodzili ludzie, którzy byli w momencie powolnej utraty wzroku. To były emocjonalne rozmowy, podczas których mówili oni o tym, że nie wiedzą, co ich czeka, że jest to coś zupełnie nowego, do czego nie mogą się przyzwyczaić ani przygotować. I impuls o telefonie zaufania przyszedł właśnie po jednej z takich rozmów, po której umieściłem post na Facebooku. Odzew był natychmiastowy, bo już następnego dnia rano zadzwonił pierwszy telefon – mówi Grzegorz Dudziński, pomysłodawca „Niewidzialnej linii”.
– Odpowiedziałem Grzegorzowi na ten post, że to super sprawa i że bardzo popieram ten pomysł, a on zaproponował mi współudział w tym przedsięwzięciu. Powiedziałem, że jeśli on uważa, że się do tego nadaję, to jak najbardziej w to wchodzę – mówi z kolei Henryk Migdalski, który mieszka pod Kutnem. – Mnie także kiedyś pomogła rozmowa z Grzegorzem, więc wiem, co to znaczy – dodaje.
Obaj panowie poznali się przez media społecznościowe. – Henryk bardzo chciał przyjechać na festiwal do Światłowni, ale bardzo się bał, potrzebował kopa. Więc go dostał, przyjechał i był bardzo z tego zadowolony – wspomina Grzegorz.
– Pierwszy raz wyszedłem z domu sam w ubiegłe wakacje, bałem się białej laski, wstydziłem się jej, bałem się, że będą się ze mnie śmiali, ale w końcu postanowiłem się przekonać, nawet byłem u Grzegorza w Bydgoszczy. I sam wróciłem. Poznałem wielu fajnych ludzi, było super, uważam to za mój wielki sukces – mówi Henryk Migdalski, który w wyniku barwnikowego zwyrodnienia siatkówki w wieku 38 lat przeszedł na rentę. – Przez 10 lat nie wychodziłem praktycznie sam z domu – dodaje.
Przełomem był dla niego pobyt w Ośrodku Rehabilitacji i Szkolenia „Homer” w Bydgoszczy, na który zapisała go żona i córka, a gdzie nie chciał jechać. – Już pierwszego dnia dzwoniłem do kolegi, żeby na drugi dzień po mnie przyjechał, ale rano poszedłem na śniadanie, porozmawiałem z kimś, poznałem ludzi, zaczęło mi się podobać, i zostałem – wspomina Henryk.
Do tego nie można się przygotować
Grzegorz Dudziński, z wykształcenia dziennikarz, już na studiach usłyszał diagnozę „jaskra”. Przeszedł osiem operacji, ale nie przyniosły one oczekiwanego skutku. – Wiedziałem, że stracę wzrok, to postępowało stopniowo, ale do tego nie można się przygotować. Wzrok straciłem 5 lat temu. Bardzo długo broniłem się przed wzięciem białej laski do ręki, nie spotkałem zresztą nikogo, kto ot tak zaakceptował ją bez problemu, bo to jest stygmatyzacja. Przekonała mnie do tego dopiero konkretna sytuacja – wracałem kiedyś ze Światłowni i nie zauważyłem słupa na chodniku, uderzając w niego, z boku usłyszałem komentarz: patrz, jak się nawalił. Wtedy się przełamałem. Na nogi postawiły mnie dopiero dwie rozmowy, chociaż wcześniej miałem spotkania z psychologiem i z niedowidzącym członkiem Polskiego Związku Niewidomych, ale oni mieli wiedzę książkową. Mnie osobiście pomogły dopiero rozmowy z Jurkiem Olszewskim, niewidomym nauczycielem muzyki z Bydgoszczy i niewidomym muzykiem bydgoskim Markiem Andraszewskim. Oni wiedzieli, o czym mówią i to było coś bardzo cennego dla mnie. Dlatego też uważam, że taki telefon zaufania jest niezwykle potrzebny – mówi Grzegorz. – Pomogło mi również to, że miałem wokół siebie przyjaciół i rodzinę oraz Światłownię – dodaje.
Chcę pomagać
11 stycznia opublikował na Facebooku post: „Jestem właśnie po rozmowie z pewnym niewidomym, który niedawno stracił wzrok. Był kompletnie załamany. Gadaliśmy długo. Żalił się, że nigdzie nie może znaleźć pomocy. Myślę, że ta rozmowa trochę mu dała. Kochani! Jeżeli znacie ludzi, którzy tracą, albo stracili wzrok namówcie ich na kontakt ze mną. Przepracowałem swoją traumę i teraz normalnie mogę funkcjonować bez wzrok. Nie jestem żadnym geniuszem czy cudotwórcą. Myślę jednak, że w takich momentach mogę pomóc. I chcę pomagać!!! Udostępniajcie ten link, żeby to się rozeszło”.
A już wieczorem, tego samego dnia napisał: „Tracisz wzrok? Jesteś niewidomy i nie wiesz, co dalej robić ze swoim życiem? Zadzwoń na telefon zaufania dla niewidomych. Nr tel.: Grzegorz Dudziński: 509767689. Henryk Migdalski 601449364. Pomóżcie nam rozpropagować tę akcję. Udostępniajcie link!!!”.
Terapia czy samopomoc?
Wśród wielu bardzo pozytywnych komentarzy pod postami pojawiły się też głosy krytyczne, jak np. ten Łukasza Słowika z pytaniem o kompetencje psychologiczne do prowadzenia tego typu działalności.
– Nie spodziewałem się krytyki z tego powodu. Pojawiło się kilka takich komentarzy, że nie jesteśmy psychologami, ze strony psychologów, ale też niewidomych. Ale ja nigdy nie twierdziłem, że jestem psychologiem, w każdej publikacji podkreślam, że nie chodzi o to, my nie chcemy prowadzić telefonu jako specjaliści od psychologii, bo nimi nie jesteśmy, ale akurat w temacie straty wzroku jesteśmy najlepszymi specjalistami na świecie, bo sami przez to przeszliśmy i to o to w tym chodzi. Zastanowiłem się w pewnym momencie, że może faktycznie robię coś głupiego, może te osoby mają rację. Zadzwoniłem więc do współpracującego z naszą Fundacją doktora psychologii, opowiedziałem o tej sprawie i on podsumował, że to jest jakieś pomieszanie z poplątaniem. Czym innym bowiem jest grupa terapeutyczna, gdzie faktycznie powinien być psycholog, a czym innym grupa wsparcia, która polega na dzieleniu się tym, przez co się przeszło i ułatwianiu w ten sposób drogi innym. To jest tak samo, jak np. w grupie AA pomagają alkoholicy, którzy wyszli z nałogu, na tej samej zasadzie działa ten telefon – odpowiada Grzegorz Dudziński.
– My mówimy jasno, nie jesteśmy psychologami, ale specjalistami w tym, co straciliśmy, czyli w utracie wzroku. To nie jest wsparcie psychologiczne. Niech ludzie mówią, byle mówili, co by człowiek nie robił, zawsze ktoś coś będzie miał przeciwko – kwituje Henryk Migdalski.
Wspólny strach
Telefonów jest dużo, rozmowy trwają nawet dwie godziny. Są trudne. – Telefon dzwoni bardzo często i dzwonią bardzo różni ludzie, z dużych miast, małych wiosek, i pracujący, i bezrobotni, albo tacy, którzy nigdy nie pracowali, starsi, młodsi, ale są to osoby, które tracą wzrok i mają jeden wspólny mianownik – potężny strach przed tym, co ich czeka, bo nie są na to przygotowani. Każda rozmowa jest inna, trudno zbiorczo to traktować, ale emocje, które towarzyszą tym ludziom to na pewno strach, zagubienie i niepewność, co dalej robić ze swoim życiem – mówi Grzegorz.
Dodaje, że jako były reporter pierwszej linii takich tytułów jak „Gazeta Wyborcza”, „Fakt”, „Super Express” często miał do czynienia z dramatami ludzkimi, musiał o nich rozmawiać. – To mnie uodporniło, potrafię zachować dystans. Myślę, że w jakimś stopniu te rozmowy pomagają. Rozmawiałem np. z kobietą, która rozpoczęła rozmowę płacząc, rozmawialiśmy dwie godziny, a na koniec mogliśmy już żartować. Obiecała, że upiecze ciasto, którego nie piekła od dwóch lat, od kiedy straciła wzrok. I upiekła. Zawsze ciekawił mnie człowiek, którego mam okazję poznać – opowiada Grzegorz.
Łatwo nie było
„Wielkie brawa za inicjatywę. Wcale się nie dziwię że ów telefon zaufania cieszy się takim zainteresowaniem. Osób tracących wzrok jest naprawdę sporo i wszystko, co tu mówiłeś Grzesiek (mowa o programie telewizyjnym, którego link można znaleźć na profilu Grzegorza na FB – red.) jest prawdą. Ja sama traciłam wzrok etapami, wiem jak to jest i wiem, jak mi było ciężko, oj łatwo nie było. Ale pozbierałam się, ogarnęłam – można. Brawo jeszcze raz” – komentuje na FB Iwona Małgorzata Kubiak-Śródka.
„Byłam świadkiem pewnego zdarzenia. Śpiewałam koncert w Światłowni i w przerwie poszliśmy odpocząć do biura Grześka. Nie wiadomo skąd „przyczepiła się” (dosłownie, bo nie widziała) do mojego ramienia pewna pani i poszła z nami. Myślałam że to znajoma Grześka, a on i tak nie widział, że poszła. Usiadła z nami i okazało się, że nie jest niczyją znajomą i prawie nic nie widząc, po prostu ze mną poszła, bo śpiewałam i chwilkę o koncercie rozmawiałyśmy. Przypadek? Usiadła w biurze i zaczęła smutno opowiadać, że właśnie traci wzrok i postępuje to bardzo szybko. Grzesiek na to, że on też tak miał. Ona się bardzo zdziwiła, bo nie wiedziała, że Grzesiek nie widzi. Potem dalej mówiła, jak się boi, jak jest załamana. Na to Grzesiek, że on też tak miał. Ona na to, że za chwilę nic już nie będzie widzieć, a Grzesiek na to: ja też tak mam. Jej reakcja była niesamowita. Zdziwiła się, pytała: naprawdę? Naprawdę?… dalej sobie już rozmawiali spokojnie, ona dostała ogromne uspokojenie, coś niesamowitego się z nią wydarzyło, siedziałam i patrzyłam na nich i powstrzymywałam łzy szczęścia w tym nieszczęściu, będąc świadkiem tego, jak jeden człowiek doświadczony cierpieniem podnosi drugiego, który zaczyna swoje wyzwanie życia w cierpieniu. Nikt mi nie powie, że pomysł z tym telefonem ma jakąkolwiek wadę organizacyjną… czy w ogóle jakąś!!!! Kasia Chrzan – dziennikarz, który właśnie o tym napisze!!!! Gratuluję Grzegorz Dudziński odważnego serca!” – to inny komentarz na FB. I faktycznie taki artykuł na stronie internetowej „Tygodnika Bydgoskiego” się już pojawił.
Inspiracja, dzielenie się i zrozumienie
– Zadzwoniłam na telefon zaufania trochę z ciekawości, ale i potrzeby. Kilka lat temu przechodziłam przez doświadczenie utraty wzroku i nie było takiej pomocy, musiałam radzić sobie sama. Chciałam sprawdzić, jak to jest porozmawiać z kimś, kto przechodził dokładnie przez to samo co ja. To była dla mnie bardzo inspirująca rozmowa, która była formą dzielenia się wspólnym doświadczeniem. To było ogromnie ważne – poczucie bycia zrozumianym przez kogoś, kto odczuwa podobnie. To sprawia, że człowiek czuje się przyjęty. Te trzy elementy były najważniejsze – inspiracja, dzielenie się i zrozumienie – mówi Beata, która sama zawodowo jest terapeutą i coachem.
Podkreśla, że jeśli ktoś szuka ściśle wsparcia psychologicznego, które też może być potrzebne, to nie jest to miejsce. – To zależy od tego, czego ktoś szuka, jakie ma potrzeby. Tutaj na pewno można otrzymać wsparcie, zrozumienie, ale też garść technicznych informacji, bo tego przecież też ludzie często nie wiedzą, jak np. posługiwać się białą laską, a może zdecydować się na psa itp. Rozmowa o wspólnym doświadczeniu poradzenia sobie z utratą wzroku, powrocie do pełnego funkcjonowania, aktywności zawodowej, to było dla mnie niezwykle ważne – podkreśla Beata.
Nie ma „macho”
– Ile mogę, tyle chciałbym komuś pomóc, do mnie ktoś kiedyś wyciągnął rękę i teraz ja chcę także pomóc. Ja mogę jedynie opowiedzieć swoją historię, podzielić się, jak przez to przebrnąłem, jak sobie z tym poradziłem. Nie ma „macho”, który powie, że łatwo to przeszedł. Utrata wzroku jest strasznym doświadczeniem. Jest inaczej jak ktoś nie widzi od dziecka, inaczej jak traci wzrok. Ja widziałem, byłem w wojsku, jeździłem samochodem, nawet zarobkowo. A potem wziąłem ślub i żona pyta kiedyś, dlaczego ja nie widzę w nocy. Pojechaliśmy do okulisty i padła diagnoza. I było potem coraz gorzej, coraz mniej widziałem. Bardzo mnie cieszą te rozmowy, mam ogromną satysfakcję, gdy z kimś mogę porozmawiać. Ludzie dziękują, są zadowoleni, bo coś im to dało. Nie każdy chce otworzyć się przed psychologiem, i nie każdy przed bliską osobą, czasami łatwiej porozmawiać z kimś obcym – mówi Henryk Migdalski. – Jesteśmy zdziwieni, że tych telefonów jest tyle, że jest taka potrzeba – dodaje.
Teraz po latach potrafi podejść już z dystansem do sytuacji, które mu się przytrafiają, jak np. ta, kiedy dziecko pyta mamę na ulicy, widząc Henryka: co ten pan ma, wskazując na białą laskę. Mama wyjaśnia, że ten pan nie widzi, a dziecko na to: mogę dotknąć tego pana, mama zaś zgadza się bez oporu. – Wtedy się zdenerwowałem, powiedziałem, że nie jestem koniem, którego można dotykać. Ale też zaraz przeprosiłem tę panią. Innym razem wyszedłem o 6 rano z psem i słyszę na ławce pod blokiem rozmowę dwóch panów: patrz, ten ślepy z psem idzie, a drugi: że też tak go puszczają samego, jeszcze się zagubi. Podszedłem więc i mówię: dzień dobry, panowie, ja jestem duży chłopak, mam 52 lata, już tak 14 lat z pieskiem wychodzę, nie zgubię się. I przeprosili mnie – opowiada.
To działa w dwie strony
– Ostrzegałem Henryka, że czasami rozmowy mogą być trudne, że będzie trzeba to wytrzymać i wysłuchać, że czasami na nas ludzie będą się denerwować, ale to go nie zniechęciło. Myślę, że dla mnie, i dla niego, bo o tym rozmawiamy, to bardzo ważne, to nas uskrzydla. I dla nas to także rodzaj „terapii”, to działa w dwie strony – mówi Grzegorz Dudziński.
Światłownia najpierw była spółdzielnią socjalną, istnieje od siedmiu lat, dwa lata temu przekształciła się w fundację. Działa w obszarze kultury, co tydzień odbywają się tam koncerty na żywo, występują ludzie z całej Polski z muzyką niszową m.in. poezją śpiewaną, autorską, bluesem, jazzem. Choć są także artyści znani jak m.in. Jacek Wójcicki czy Jan Jakub Należyty. Dwa razy w roku Światłownia organizuje dwie duże imprezy: Festiwal Widzących Duszą, na który przyjeżdżają artyści niewidomi i niedowidzący z całej Polski oraz festiwal piosenek Jacka Kaczmarskiego „Źródło wciąż bije”. Fundacja ma także własną bazę wolontariuszy, którzy wspierają osoby z niepełnosprawnością wzroku w życiu codziennym. Grzegorz Dudziński występuje również z prelekcją „Instrukcja obsługi niewidomego” ze swoim psem przewodnikiem Luckiem w szkołach, urzędach, podczas której opowiada, jak pomagać i jak nie przeszkadzać osobie niewidomej. Fundacja organizuje także kulturalne warsztaty dla seniorów i osób z niepełnosprawnością.
Agata Pisarska