Kilka dni temu omal nie wpadłem do otwartej studzienki kanalizacyjnej. Jestem niewidomy, jedynym moim przewodnikiem jest biała laska. Na szczęście znalazł się ktoś, kto ostrzegł mnie przed niebezpieczeństwem.
Letni poranek. Jak co dzień podążam do mojej kochanej Światłowni. Wysiadam z autobusu przy rondzie Grunwaldzkim. Idę ulicą Focha. Laska pokazuje mi, gdzie aktualnie się znajduję. Po prawej trawa, a zatem jestem jeszcze przed McDonaldem. Kamienie – mijam McDonalda. Uderzyłem laską w bok budynku– mam 4 m do skrzyżowania.Przechodzę na drugą stronę ulicy. Skręcam w prawo w ulicę Kordeckiego. Nagle słyszę za plecami krzyk: Niech się Pan natychmiast zatrzyma! Zdrętwiałem. Podbiegła do mnie kobieta i powiedziała, że 2 m przede mną jest otwarta studzienka kanalizacyjna. Wtedy dopiero ożywili się robotnicy, którzy pracowali przy tej studzience. Zaoferowali pomoc w przeprowadzeniu mnie obok otwartej studzienki. Co byłoby, gdybym przeszedł o 2 m dalej?
Tu nie chodzi o mnie. Ulicą Kordeckiego mogła iść matka z wózkiem, który w sposób naturalny zasłoniłby widoczność. Mógł jechać ktoś rowerem. Mógł iść ktoś starszy i niedołężny. Mogło skończyć się tragedią.
Myśleć trzeba na każdym stanowisku pracy. Od prezesa po zwykłego kopacza dołów czy przeglądacza studzienek kanalizacyjnych. W tym wypadku wystarczyło postawić barierki i pracownika, który ostrzegałby przed niebezpieczeństwem. Nie wykluczam, że takie procedury istnieją. A jednak zawiodły. Może czas uruchomić myślenie i przewidywanie ewentualnych skutków?
PS. Dziękuję tej pani, która być może uratowała mi zdrowie, a może i życie. Przy okazji chciałbym wspomnieć, że już kilka miesięcy temu wysłałem e-maila do Zarządu Dróg z prośbą o zamontowanie tak zwanego klikacza po lewej stronie ulicy Kordeckiego. Do dnia dzisiejszego nie ma ani klikacza, ani odpowiedzi Zarządu Dróg… Czy musi dojść do tragedii?
Grzegorz Dudziński