Czasem drobne gesty czy mało istotne słowa mogą stworzyć rzeczy wielkie. Mogą zmienić szary świat w roziskrzoną słońcem zieloną łąkę. Warto szukać i znajdować takie słowa, takie gesty, takich ludzi…
Środa 21 kwietnia, 20:30. Na przystanku przy rondzie Grunwaldzkim czekam na autobus PKS. Wraz ze mną czeka mój pies – przewodnik Lucek. Jest zmęczony, przysypia. Nic dziwnego – cały dzień pracowaliśmy ciężko w naszej Światłowni. Tzn. ja pracowałem, a on pracowicie asystował mi z pozycji swojego posłania.
Na przystanek podjeżdża autobus, wsiadamy. Kupuję bilet do Tryszczyna. Kierowca pyta, czy sam znajdę sobie miejsce. Uspakajam go, że chociaż jestem niewidomy, to mój pies przewodnik mi pomoże. Kolejne pytanie: na którym przystanku w Tryszczynie chce pan wysiąść? Moją odpowiedź zagłusza bardzo rozgadana pani siedząca niedaleko wejścia. Idziemy z Luckiem na tył autobusu, aby posiedzieć w spokoju. Pani z przodu autobusu jest sympatyczna, ale trochę nazbyt gadatliwa.
Autobus jedzie ulicami Bydgoszczy, potem wjeżdża w las. Zatrzymuje się na przystanku tuż przed skrzyżowaniem z trasą S5. Myślę: pewnie ktoś tu wysiada. Dziwi mnie, że nie słyszę otwieranych drzwi autobusu. Nagle obok mnie pojawia się kierowca PKS-u. Pyta na którym dokładnie przystanku w Tryszczynie chciałby pan wysiąść? Do wyboru są dwa takie miejsca. Podaje kierowcy jedno z tych miejsc. Autobus rusza.
Wreszcie mój przystanek, wysiadamy. Mijam kierowcę. Do tradycyjnego „do widzenia” dodaję kilka słów:
– Bardzo miło mi było spotkać tak uczynnego człowieka – mówię.
Rozgadana pani z przodu autobusu też chwali kierowcę, lekko klaszcze. Atmosfera nagle staje się jakby jaśniejsza. Coś dobrego stało się w tym autobusie. Nawet zaspany Lucek radośnie merda ogonem. Wracamy do domu, idąc poboczem drogi w mojej wiosce. Jest czas, aby trochę pomyśleć…
Ten kierowca PKS-u w zasadzie zrobił bardzo niewiele. Raptem zadał trzy pytania, przeszedł kilka metrów do mnie i z powrotem. A jednak sprawił, że ten ciemny wieczór rozbłysnął cudownym światłem. On potrafił zobaczyć we mnie drugiego człowieka. Potrafił wczuć się w moje potrzeby. Nie zamknął się w bańce własnego egoizmu. Tylko tyle i aż tyle… na tym chciałem zakończyć mój dzisiejszy felieton. Może dodać jeszcze jakieś efektowne zdanie na koniec. Nagle zadzwonił telefon. To był monter żaluzji i okien z Nakła, które jakiś czas temu wstawił u mnie w okno. Kilka dni temu uszkodził mi się mechanizm w jednym ze starych okien. Koszt wstawienia nowego okna to kilka tysięcy zł. Dzwoniłem wtedy właśnie do tego majstra, poprosiłem o pomoc. Obiecał poszukać innego mechanizmu na wymianę. Teraz zadzwonił i z radością w głosie oznajmił, że taki mechanizm znalazł. Poprosiłem o wycenę tej pracy. Demontaż i montaż mechanizmu, dwukrotny dojazd. Zatkało mnie, kiedy usłyszałem, że ten drobiazg mam w gratisie.
Spokojnie mógł zażądać kilkuset złotych, przecież to jego praca. Mógł też nie bawić się w naprawianie, tylko wciskać mi na siłę nowe, drogie okno. Mógł, a jednak zrobił inaczej. Tak samo, jak w autobusie, mój pokój nagle rozjaśnił się jakimś cudownym światłem. Zacząłem przypominać sobie inne historie, kiedy spotykałem prawdziwych ludzi. Panią, która przeprowadziła mnie na drugą stronę ruchliwej ulicy. Prawnika, które telefonicznie doradził postępowanie w konkretnej sprawie. Znajomą, która bezinteresownie podsunęła wspaniały pomysł. Budowlańca, który pomógł w potrzebie. Takich sytuacji, takich ludzi było bardzo wielu. Zawsze przy takich spotkaniach niezwykłe światło rozjaśniało nawet najczarniejszy mrok. Dobrze jest spotkać prawdziwego człowieka…