Szczury biegające po pokoju zazwyczaj nie wyrządzają sobie krzywdy. Inaczej dzieje się, kiedy ściany zmniejszą się do rozmiaru małej klatki i zaczyna brakować przestrzeni i pożywienia. Wtedy szczur szczurowi skacze do gardła.
Kilka dni temu spotkałem dawnego znajomego z czasów szkolnych. Pamiętałem go jako człowieka niezwykle otwartego, pozytywnie nastawionego do życia i ludzi, niezwykle tolerancyjnego. Rozmawialiśmy godzinę, a ja coraz bardziej popadałem w osłupienie. Ten wspaniały kiedyś człowiek dziś z niezwykłą pasją i jadem opisywał naszych wspólnych znajomych. Ten zrobił to, i nic mu za to nie grozi, a ten tamto i na szczęście siedzi. Ta rzuciła męża i zeszmaciła się zupełnie itd. Istne morze złych wiadomości. Co gorsza, w jego głosie słyszałem niewątpliwą radość, kiedy opowiadał o czyimś potknięciu. Kolega odszedł, a ja przez dłuższy czas nie mogłem zrozumieć, co się z nim stało przez te 30 lat z hakiem. Jaką drogę trzeba przejść, aby wylądować na tak nieprzyjaznym i wrogim brzegu.
Niestety, nie jest to odosobniony przypadek. Na co dzień obserwuję niezwykły wzrost zachowań agresywnych, niezwykłe rozplenienie się zjawiska bezinteresownej zawiści czy agresji. Wystarczy włączyć telewizor i widzimy polityków, którzy z niezwykłą agresją napadają na siebie nawzajem. Jeden drugiego chce politycznie zabić, skacze do gardła, używając argumentów, które kiedyś byłyby nie do przyjęcia.
Jest normalną sprawą, że ludzie różnią się swoimi poglądami politycznymi. Każdy może mieć swój własny sposób na życie, swój własny patent na mądrość. Wolter napisał kiedyś: ”nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale oddam życie, abyś mógł je głosić”. Porównajmy teraz te słowa z rozmowami polityków w studio. Jeden przekrzykuje drugiego, z ogólnej kakofonii widz niczego nie zrozumie, ale nie to jest ważne. Ważne jest, aby przekazać całą swoją wrogość wobec tego polityka, aby zwyciężyć nad nim swoimi negatywnymi emocjami. W tym wypadku argumenty ad rem pozostają na boku, ważniejsze są te ad personam. Z ust polityków naszej narodowej elity słyszymy epitety najgorszego rodzaju. Jeden drugiego okłada drągiem w morderczym szale.
Takie wizje z lubością pokazują nasze media. Jeżeli jeden polityk przywali drugiemu, to tym chętniej zapraszany jest do studia na kolejne spotkanie. Dlaczego? Bo wtedy jest ciekawiej, coś się dzieje, krew bryzga po ścianach. Widz nie ma szans na to, aby zrozumieć, o co chodzi każdemu z tych polityków, ale ogląda tę jatkę. Myślę, że działa tu trochę element starożytnych igrzysk dla ludu. Politycy wcielili się w rolę gladiatorów. Zamiast rozszarpywać się na arenie, skaczą sobie do gardeł przed kamerami telewizyjnymi.
Taki przykład, niestety, nie pozostaje bez skutków. Przeciętny Kowalski oglądając piorących się po pyskach wybrańców narodu uznaje, że agresja jest czymś normalnym i tolerowanym. Uznaje, że dowodzenie swoich racji poprzez wbicie noża w brzuch jest skutecznym sposobem rozwiązania konfliktów. Nasz przeciętny polski Kowalski to dzisiaj zazwyczaj człowiek niezwykle sfrustrowany. Nadzieje rozbudzone w okresie przełomu w odniesieniu do 90% społeczeństwa okazały się złudnym mirażem.
Przeciętny Kowalski, który kiedyś wziął los w swoje ręce zakładając własna firmę, dziś często boksuje się z idiotycznymi zarządzeniami urzędników, z brakiem koniunktury na rynku czy ogólną niemożnością. Inny przeciętny Kowalski, którego kiedyś dzieci szanowały w szkole, za to, że był świetnym nauczycielem, dziś z obrzydzeniem musi płaszczyć się przed niezwykle roszczeniowo nastawionymi rodzicami. Kolejny Kowalski, który kiedyś robił wspaniałe programy telewizyjne o ważnych sprawach, dziś musi liczyć się ze słupkami oglądalności.
Rozbudzone apetyty uderzyły w mur szarej rzeczywistości. Nieważne, że ta rzeczywistość nie jest już taka szara, że każdy z tych Kowalskich ma lepszy czy gorszy samochód, ma jakiś tam telewizor, pralkę czy zmywarkę. Apetyty zostały rozbudzone na tyle, że ten przyrost dóbr już nam nie wystarcza. Chcielibyśmy więcej i więcej. Na domiar złego przysłowiowy Kowalski widzi, że jego sąsiad, inny Kowalski, może sobie pozwolić na wyjazd zagraniczny czy nowy samochód. Co wtedy ten biedny pierwszy Kowalski ma zrobić? Otóż reaguje w taki sposób, jaki nauczyli go nasi wybrańcy narodu. Pisze donosy na wrednego sąsiada, próbuje mu w jakikolwiek sposób zaszkodzić.
Myślę, że takie zjawisko jest czymś niesamowicie groźnym. Oznacza jedno, że jako zbiorowisko Kowalskich i każdy z osobna utraciliśmy rzecz najważniejszą na świecie. Utraciliśmy nadzieję na lepszą przyszłość. Nasz pokój zmniejszył się do rozmiarów klatki i zaczyna nam brakować przestrzeni życiowej. Skoro ja nie mogę mieć już lepiej, to nie dopuszczę do tego, żeby ktoś obok pławił się w luksusie i kłuł w oczy swoim nieco większym korytkiem. Urzędy skarbowe, wszelkiego rodzaju instytucje kontrolne zasypane są w tym momencie donosami. Czasami są to donosy podpisane, czasami są to anonimy. Najdziwniejsze, że autorzy tych donosów często nawet nie wstydzą się, tego co zrobili.
Pamiętam na studiach odkryliśmy kolegę, który na nas doniósł. Efektem tego odkrycia była ostentacyjna negacja donosiciela. Dziś donos jest czymś normalnym, tolerowalnym. Jest tym samym, co chamskie słowa w ustach polityków. Skoro elitom wolno, to dlaczego Kowalskiemu nie?
Niezwykle rzadko zgadzam się z potulnym jak baranek, pełnym pokory politykiem, jakim jest Stefan Niesiołowski. Wygłosił on w jednej ze stacji telewizyjnych całkiem mądrą tezę, że polskie elity w czasie ostatniego stulecia zostały w sposób niezwykle dotkliwy przetrzebione. W czasie II wojny światowej hitlerowcy masowo rozstrzeliwali inteligencję: księży, nauczycieli, literatów, wyższych wojskowych. W identyczny sposób postępowali sowieci w Katyniu i w syberyjskich łagrach. Niesiołowski wysnuł z tego wniosek, że w dzisiejszym świecie brakuje nam tych elit. Myślę, że w tym wypadku ma rację. Również w późniejszym okresie, w czasach stalinowskich i późniejszej komuny osoby aspirujące do elit były prześladowane. Teza Niesiołowskiego nie oznacza, że wojnę i komunę przeżyli sami idioci. Faktem jest jednak, że tych mądrych i wartościowych pozostało mniej, a następnym pokoleniom pozostaje uzupełnić braki.
Dziś doszliśmy do sytuacji, że te quasi-elity pokazują nam wszystkim system nowych wartości. System, w którym góruje brutalna siła i zwykłe chamstwo. Dziś wszechobecne staje się czekanie na zmianę, również w tej dziedzinie. Czy możemy tu liczyć na pozytywny skutek? Nie wiem, wszystko zależy od tego, kogo wybierzemy na nowych wybrańców narodu. Czy warto o tym pisać? Myślę, że trzeba. Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo: kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym padaniem.
Wierzę, że tysięczna kropla może obudzić odruch zastanowienia. Przykładowy Kowalski zamiast pisać donos na swojego sąsiada zastanowi się, co zrobić z własnym życie, aby było lepsze, ciekawsze, bardziej wartościowe. Zamiast skakać do gardła drugiemu szczurowi, poszuka sposobu na opuszczenie klatki.
Grzegorz Dudziński